Czytamy dzieciom – „Dziecięca księga wojowników” Williama Cantona
2022-12-22Carl Dahlhaus : « Ce qui se perçoit de la musique dépend, en partie, de ce qu’on a lu à son propos »
2022-12-23Filip Adamus: Stwórzmy przyczółek!
Nasza grupa artystyczna rozpoczęła współpracę pod szyldem „Rylca” nie bez powodu. W starożytnej kulturze - widocznej zarówno w obyczaju helleńskim i żydowskim imię zawsze najpełniej definiuje tożsamość. Nadawane jest na dobrą wróżbę, w nadziei na wykształcenie konkretnych cnót albo jako sam opis charakteru. Tak i imię „Rylca” jest brzemienne w znaczenie - służy on do wydobywania kształtu, do rzeźbienia - słowem do formowania materiału poddanego jego pracy.
Służebność lekarstwem dla upadku elit artystycznych
W powyższym odczytać można kamień węgielny, na którym wznosi się nasza wizja twórczości. Sztuka musi budować, konstruować i kształcić ducha wszystkich jej odbiorców. Ten formacyjny paradygmat - nietrudno spostrzec - jest dziś „kamieniem odrzuconym przez budujących”. Głębokiemu zrozumieniu społecznej i formacyjnej roli sztuki przeczy rozległe spektrum współczesnych twórców. Wroga tej perspektywy jest myśl, jakoby centrum artyzmu było dążenie artysty do ekspresji samego. Ekspresja zachodzi - wymieszana do tego z umiłowaną kategorią nowoczesnego ujęcia sztuki - autentyczności - niezależnie od jej oddziaływania i skutku, jaki wywołuje. Nic nie staje na przeszkodzie ukazywaniu się prac dekadenckich, nihilistycznych, w których doświadczający załamania autor swój własny upadek i jego objawy przekłada do szerokiej uwagi społeczeństwa.
Dalej - pozbawienie sztuki jej charakteru służebnego legitymizuje skandalizm - przekraczanie kolejnych granic, uderzanie w najbardziej fundamentalne zasady konstrukcji człowieka i narodu - wkrótce skutkujące osunięciem się gruntu pod nogami, stanięciem w kraju niszczącej pustki. W ten sposób stworzono szkodliwy i pozbawiony celu własnego istnienia system autoekspresji - autoekspresji moralnego i intelektualnego upadku. Sztuka przybrała oblicze absurdalnego monstrum. Wysoko pod kołnierz zapina guziki własnego snobizmu i wyższości. Patrzy z cynizmem na wszystko, co wzniosły cywilizacje i narody dla umacniania podwalin zintegrowanego życia społeczeństw opartych o wspólną tożsamość i zasady, na których ta się zasadza. Ręce ma jednocześnie zupełnie puste, a jej usta są grobem: profanacji najlepszych osiągnięć cywilizacji, którymi są moralność, religia i człowiek z nich wyrastający. Szczególnej degeneracji uległ sam wzór artysty i ideał sztuki w zakresie ich powołania. Dla współczesnych artysta będący przewodnikiem to wizja należąca do przeszłości, jak i też sztuka - mająca wyjątkowe powołanie.
Wszystko to prowadzi do niebezpiecznego zdegenerowania elit artystycznych - jeżeli bowiem sztuka nie ma powołania, jeżeli zamyka się oczy na zobowiązania artysty - to cała staje się zabawą zainteresowanych oraz wąskiego grona żyjących z niej artystów. Całkowicie uprawnione staje się przeniesienie opisu kondycji polskiej inteligencji z „Myśli Nowoczesnego Polaka” Romana Dmowskiego na szerokie grono artystów. Polska inteligencja, nie uczestnicząc aktywnie w życiu narodowym, w oderwaniu od potrzeb i problemów wspólnoty, oddaje się kontemplacji zagadnień wyższych, które jednak nie przekładają się, ani na formowaniu duchowego sznytu Polaków, ani na zabiegach o te wartości w społeczeństwie, które owi intelektualiści sami odkrywają[1]. Zapominają również o tym, że żaden człowiek nie buduje sam siebie w izolacji i odosobnieniu. Każdy z nas jest w swej głębokiej istocie ultraspołeczny. Nasze talenty, zdolności, nasze sposoby myślenia - wszystko to wykształca się dzięki interakcjom i przez interakcje z ludźmi, których spotykamy, w środowisku, które nas kształtuje - zarówno tym codziennym, jak i z jego ponadczasową spuścizną intelektualną, kulturową i duchową - odczytaną z objawienia. Nikt z nas nie jest konstruktem własnej osoby. Na świecie tak naprawdę nie ma selfmade menów - a ich wyobrażenie jest jedynie dowodem egoizmu i zamknięcia na obowiązki, jakie powinno świadczyć się wychowującemu nas społeczeństwu. Jeśli coś warto wyciągnąć ze skinnerowskiego behawioryzmu, to właśnie to. Stale, jako środowisko, tworzymy i konstruujemy się wzajemnie. Co zdaje się nam naszym osiągnięciem - wynika z talentu, który inni pomogli nam rozwinąć, czy w ogóle dali możność jego ekspresji - z kolei biologiczne jego źródło znajduje się w genach matki, ojca i pokoleń przeszłych. Jak pisał Kwasieborski w Podstawach narodowego poglądu na świat - jednostka jest jakby soczewką - w której skupiają się wszystkie elementy środowiska i kultury z jakim miała do czynienia[2].
Przywrócić piękno
Powyższe odwołanie do klasyka myśli narodowej powinno podkreślać, że wizja sztuki i artysty wyobcowanego z własnego społeczeństwa ( i w walce z ksenofobią wyobcowującą ze wspólnotowych ideałów innych) jest tylko złudzeniem, które pozwala wygodnie konsumować sztukę i nieuzasadnione poczucie wyższości. Powtórzmy słowa zawarte w powieści, układy nut na pięciolinii - wszystko to staje się ciałem w momencie uzewnętrznienia w rzeczywistości społecznej - niszczy bądź buduje ludzki charakter i moralność, silną wolę, lub wpędza go w beznadzieję i negację wszystkiego, co przekracza dążenia pięciu zmysłów. Sztuka we współczesnym wydaniu to nic ponad konsumpcję – choć odzianą na sposób subtelny. Zaspokaja jedynie zachcianki i staje się wysoką rozrywką, jak zresztą cała kultura, którą z wyznaczającej człowiekowi moralne zobowiązania i powinności, układającej priorytety i sensy upakowano w przewodniki do poznawania „nowych kultur” - traktowanych tak samo pobieżnie, jak własna, nieznana tak naprawdę i używanych jedynie jako środek do poszukiwania wrażeń.
Rylec na Kulturę spogląda zgoła inaczej. Zarówno pod względem formy, jak treści kultura musi wznosić - nie niszczyć bądź wycofywać się do formy równie kosztownego co bezpłodnego zabijania czasu. Na początku tego zdania piszę – „pod” względem formy i chcę zaznaczyć z całą mocą konieczność przywrócenia piękna sztuce - wygnanego na banicję na rzecz skandalizmu i prowokacji: realnego kultu brzydoty i groteski. Jak zwraca uwagę[3] Sir Roger Scruton, w każdą formę uwikłana jest idea i treść, którą ta przekazuje. Społeczeństwo obcujące z dzisiejszą, oderwaną od piękna, ładu i smaku – który uznać można za artystyczny wymiar umiarkowania - sztuką chłonie wraz z jej wytworami jeszcze podlejszą filozofię i idee, jakie za nią stoją.
Tożsamościowy charakter sztuki
Poza ideałem służebnym, najistotniejszym z punktów mojego myślenia o sztuce jest jej tożsamościowy, specyficzny kulturowo charakter, który powinna przybierać, nie ulegając pokusie globalizmu.
Wspólna tożsamość jest tym, co zbliża ludzkie perspektywy na życie. Wspólny kod i symbole oraz system wartości sprawia, że osoby jednej tożsamości potrafią ze sobą zupełnie inaczej rozmawiać, niż „obcy”. Ponieważ każdy z nas wykształca się z tego, co napotyka wokół siebie: we własnym społeczeństwie, kulturze i środowisku ludzie wspólnej tożsamości mogą do siebie docierać - komunikować się i rozumieć na poziomie o wiele wyższym, niż nieznajomi. Odwołują się bowiem do symboli i intuicji, tkwiących we wnętrzu osoby tej samej tożsamości, które na nią stale oddziaływają obecne w jej świadomości i doświadczeniu.
Jasne więc, że człowiek świadom dobroczynnego wpływu wspólnej i spójnej tożsamości na życie wspólnot zechce kontynuacji elementów, które na tę tożsamość się składają. Oczywiście - amerykanizacja kultury i życia publicznego, wprowadzana na poziomie języka, ale pojawiająca się również w ambitniejszym życiu kulturalnym, nie daje się z tego punktu widzenia zaakceptować. Po drugie - tylko sztuka przesiąknięta specyficznym charakterem kultury danej społeczności jest w stanie przemawiać „wielkim głosem” - porozumiewać się z odbiorcą w ten intymny, znany tylko uczestnikom wspólnej tożsamości sposób - a przez to przesiąkać go i w stopniu najdoskonalszym odkrywać przed nim swoje znaczenie. Wszak dokładnie to samo można napisać w języku narodowym albo w wyuczonym - jednak nie bez utraty istotnej części wyrazu - emocjonalnej wartości słów, nacechowania historycznego zwrotów, przysłów - których wpływu na odbiór treści nie wolno pominąć. Tylko sztuka swoja i własna może dobrnąć do głębi człowieka. Estetyczna ciągłość i spójność kolejnych konstrukcji z unikalnym smakiem lokalnego budownictwa jest jednym z pryncypiów, które Scruton wyznaczył architekturze[4]. Słusznie zauważa, że aby uznać coś za piękne, trzeba dostrzec w tym coś znanego i bliskiego. Według niego tylko w otoczeniu domowym, zachowującym lokalny wyraz i smak ludzie czują się dobrze i "na miejscu". Tak i dusza ludzka rozwija się najpełniej wśród tego wszystkiego, wokół czego się formowała, najlepiej się w tym orientuje – co ilustrują choćby „Wykorzenieni” [5] Maurice Barresa. Zdolna jest to przekraczać, nigdy jednak z tego się nie wykorzeniając.
Stwórzmy przyczółek!
Dziś, kiedy globalizacja prowadzi do erozji więzi, dezintegracji społeczeństw, a sztuka kroczy w awangardzie destrukcji człowieczeństwa, wyrażając najgorsze instynkty, potrzeba stworzenia i utrzymania znaczącego przyczółku sztuki ze zgoła innego świata. Zanurzonej w rzeczywistość nieprzemijających wartości Christianitas, powstającej w umysłach gotowych do afirmacji człowieka - jakim jest z natury, świata ze sposobem w jaki został stworzony i z sensem, który został mu nadany. Przyczółkiem takim - trwałym i obronnym, jednocześnie skłonnym do śmiałych konfrontacji ma być nasz „Rylec”. Wobec niesłychanie dogmatycznej negacji własnej kultury i ślepoty współczesnych „oświeconych” na jakiekolwiek wartości tego, co rodzime i zastane, trzeba piór, pędzli i umysłów - zdolnych pokazać ponadczasową mnogość bogactw, które możemy zaczerpnąć z naszej kultury - narodowej i śródziemnomorskiej.
[1] Roman Dmowski, Myśli Nowoczesnego Polaka, Wrocław 2012, s. 58-67.
[2] „Dusza człowieka jest soczewką, skupiającą w sobie dorobek kulturalny środowiska i przerabiającą go na swój indywidualny użytek, karmi się tym, co stworzyła gromada, ogniskuje w sobie jej idee, wierzenia, ambicje, wszystko to. czym całość społeczna żyje” za: Wojciech Kwasieborski, Podstawy Narodowego Poglądu Na Świat, Warszawa 1937, s. 17.
[3] W szczególności w: Roger Scruton, Piękno, tłum. Sylwia Krawczuk, Agnieszka Rejniak-Majewska, Łódź 2018.
[4] Zob. Tenże, The aesthetics of architecture, Londyn 1978.
[5] Maurice Barres, Les Deracines, Paryż, 1897.