![](https://www.tu-kultura.pl/wp-content/uploads/2024/02/RO031-16-150x150.jpg)
Constantin Brâncuși (1876-1957)
2024-02-21![](https://www.tu-kultura.pl/wp-content/uploads/2024/03/1-150x150.jpg)
1 marca – Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych
2024-03-01Hanna Szymerska: Korespondencja z kraju gór, łez i krzyży
![](https://www.tu-kultura.pl/wp-content/uploads/2024/02/427168859_1126729631862288_5342875281822292558_n.jpg)
Jako mała dziewczynka bawiłam się na Skwerze Ormiańskim na warszawskiej Sadybie. Każdego roku w rocznicę rzezi Ormian pojawiały się pod stojącym tam chaczkarem znicze i kwiaty. Ormian znałam od wczesnego dzieciństwa, tj. znałam ich twarze, widziałam ich ubrania, byłam w stanie rozpoznać konkretne rodziny, które z roku na rok się powiększały, ale z nimi nie rozmawiałam. Trochę tak, jak mieszkańcy przygranicznych wiosek w Armenii, którzy wiedzą wiele o swoich tureckich sąsiadach a za sprawą zamkniętej granicy nigdy ze sobą nie rozmawiali. O tym motywie przeczytałam niegdyś w reportażu, którego tytułu nie pamiętam. Następne zetknięcie z Armenią miałam za sprawą Aznavoura, którego słuchał mój dziadek, świętej pamięci Andre Authier. W międzyczasie zdążyłam poznać Ormian w moim wieku. Do Armenii zawsze chciałam i nigdy nie chciałam pojechać. Zawsze chciałam poznać wschód i nigdy nie myślałam w kategorii, że to musi być Armenia. I za sprawą finansowego zbiegu okoliczności udało się pojechać do tego kraju.
Do kraju, gdzie stolica liczy milion mieszkańców a i tak działa metro
Do kraju, który sąsiaduje z czterema państwami a tylko z Gruzją i z Iranem posiada drogi komunikacyjne umożliwiające przekroczenie granicy
Do kraju, którego większość rodaków mieszka zagranicą i tam osiąga sukcesy
Do kraju, w którym Kościół Katolicki dzieli rząd dusz z przedchalcedońskim Kościołem Wschodnim czyli Apostolskim Kościołem Ormiańskim
Do kraju, w którym wyznacznikiem feminizmu jest palenie papierosów przez kobietę na ulicy, bo kobiecie nie wypada robić tego publicznie
Do kraju, w którym najczęściej wspominanym punktem geograficznym jest góra Ararat nieleżąca nawet na terytorium obecnej Armenii
I kraju, w którym na każdym horyzoncie znajdziesz górę, krzyż i miejsce wywołujące u przeciętnego Ormianina płacz. Płacz za rzezią Ormian, Górskim Karabachem, trzęsieniem ziemi w 1988 i zmarłymi w licznych wojnach.
Erywań mnie nie zachwycił gdy pierwszy raz na niego spojrzałam. Udało mu się jednak mnie zafascynować. Plac Republiki wyglądający jak wzorowe dziecko socjalistycznego monumentalizmu stykał się prawie bezpośrednio z prospektami wiodącymi do chaczkarów. Wśród tych chaczkarów znalazłam pierwszy polski ślad- wspomnienie Jana Pawła II. Nie byłam zdziwiona, że akurat on został wspomniany. Taki urok „polskich” miejsc zagranicą.
Prospekty ciągnęły się kilometrami. Muszę przyznać, że jadąc do Sewanu, Geghardu, Garni czy też ormiańskiego Watykanu (Eczmiadzyna) najwięcej czasu spędzałam w zakorkowanym Erywaniu. Podróże tam też były przeżyciem samym w sobie, sztuką dla sztuki, jazdą marszrutką dla jazdy marszrutką. Marszrutki pamiętające zapewne krwawego (zwłaszcza dla Ormian) Gorbaczowa wprawiały mnie w mimowolne romantyzowanie tego, co brzydkie, stare i niebezpieczne. Jeździły przepełnione, czasami nie zamykały im się drzwi, rozklekotane a ja sama jeździłam na rzuconej od niechcenia starej pufie za kierowcą. Widząc się z prababcią z uśmiechem dziecka z dobrego domu zachwycającego się prostotą opowiem jej o swoich przeżyciach. Bezmyślnie wygłoszę słowa o podobnych doświadczeniach z okresu młodości, które w moim przypadku były na własne życzenie.
Eczmiadzyn rzeczywiście przypominał Watykan. Chwalony jest wzdłuż i wszerz. Niestety moja ignorancja nieznająca historii ormiańskiego kościoła nie pozwoliła mi docenić widoku monastyrów. Doceniłam za to cmentarz, tak inny od naszego. Na każdym grobie widniał wizerunek zmarłego. Na starych grobach przypominał on estetykę socrealistycznych plakatów, na nowszych nierzadko pojawiała się flaga Armenii i kwiaty. Były to groby młodych chłopaków, którzy oddali życie za ojczyznę. I zachwyciła mnie starość. To, że te kościoły stały tam kilkanaście wieków wytrzymując najazdy, trzęsienia ziemi i Stalina. A propos Stalina i jego towarzyszy- pierwszy sekretarz Armeńskiej SRR ma swój pomnik w Erywaniu. Tak ogromnego pomnika nigdy nie widziałam. Nawet najwybitniejsi literaci armeńscy nie doczekali się tak okazałego upamiętnienia.
Wiekowe monastyry powinny być uważane za największą atrakcję Armenii i prawdopodobnie za takie są uważane. Sewan wprawia w nieustającą konsternację. W Sewanie nie potrafisz nawet wyrazić swoich uczuć płynących ci do głowy. Martwisz się stanem miasteczka, które przypomina miasteczka mazurskie ze wczesnych lat dwutysięcznych poza sezonem. A potem myślisz o swojej duszy w zetknięciu ze świętością. Patrzysz na horyzont i zastanawiasz się, czy to, co widzisz z daleka to jeszcze Armenia a przezroczyste jezioro zdaje się nie mieć końca niczym Bajkał w teledysku do Eta Wsjo. Zapominasz nawet o tym, jak chłodno jest na samej górze z monastyrem. Monastyr znajduje się dwa kilometry nad poziomem morza, oddalony o pięćdziesiąt kilometrów Erywań tysiąc metrów nad poziomem morza mniej. Jak dobrze, że spakowałam do marszrutki kurtkę.
- Persowie czcili słońce, Rzymianie czcili słońce, my, Ormianie i Polacy czcimy Boga- opowiada mi Ormianin przed grecką świątynią w Garni. Nie odróżnia Rzymian od Greków, ale ciekawie mówi. Nie cała świątynia przetrwała, można powiedzieć wręcz, że przetrwały jedynie ruiny. Odbudowano jednak kompleks, w dodatku w odległości kilkunastu, kilkudziesięciu centymetrów od ruin. Wszystkie żarty o sowieckich dokonaniach architektoniczno-infrastrukturalnych i ich sensowności cisną mi się na usta, ale powstrzymuję się od komentarza na temat odbudowy.
Zachwyca mnie Geghard. Kościół będący częściowo wybudowany a częściowo wyryty w skale. Otoczony ośnieżonymi górami. Wewnątrz monastyru znajdują się rzeźby krzyży, również wyryte w skale a ja czuję się jak Jagna w Chłopach- nie rozumiem, co jest napisane, nie rozumiem w zasadzie nic, ale i tak przeżywam własną transcendencję. Tak bez słowa.
Zachwycają mnie również krajobrazy naturalne. Widzę spadające ze szczytów gór stalaktyty zbudowane z magmy. Próbując im zrobić zdjęcie nie podchodzę pod nie, obok stoi tabliczka z informacją, że kamienie mogą spadać. Wszystkie magmowe konstrukcje mają geometryczny, symetryczny kształt sześciokąta. A jednak mają inny kierunek. Nawet Lawa czasami zbiega bieg, kierunek, stronę.
Nic jednak nie znaczy nic z wyżej wymienionych przy gościnności Ormian. Bez dobrych ludzi byłyby to jedynie puste obrazy. I przy dopełnieniem mojego obrazu Armenii poczęstunkami, odwożeniem mnie na lotnisko, godzinami rozmów mogę swój obraz ożywić. Ożywić w stronę filmu, który chciałabym przeżywać wielokrotnie. I obiecuję sobie Armenię jeszcze zobaczyć.
Hanna Szymerska
Fot. Autorka