Atemporal. Orthodox Church Sfântul Ioan-Nou (Bucharest)
2024-05-02Dr Marta Moldovan-Cywińska: „Partir, c’est mourir un peu” et pourquoi pas renaître ?
2024-05-03Björnstjerne Björnson: Pył
Spojrzała na mnie z uśmiechem i usiedliśmy tuż koło drzwi biblioteki.
Opowiedziałem przyczynę mej podróży i otrzymałem podziękowanie, że nareszcie pamiętałem o niej. Oddałem ukłony od rodziców, o których przez chwilę rozmawialiśmy. Opowiadała mi, że właśnie myślała o ojcu, tak bardzo byłaby pragnęła mieć go dziś przy sobie, bo właśnie wraca od umierającego człowieka. To mówiąc, przybrała moją ulubioną pozę, oparłszy głowę nieco przechyloną na ręce i utkwiwszy oczy w sufit; mały palec od czasu do czasu przytykała do dolnej wargi. Nie patrzała na mnie, pytając, lub odpowiadając, chyba że ją coś specyalnie zajęło.
Czy pan wierzysz w nieśmiertelność? — spytała nagle; zdumiony tem zapytaniem, spojrzałem na nią i znowu dostrzegłem łzę, spływającą po twarzy, i inne po niej zapełniające oczy.
Odczułem w tej chwili, że pytanie to jest tylko dalszym ciągiem jej myśli i że dotyczyło sposobu myślenia jej męża; to też odparłem zapytaniem:
— Co sądzi mąż pani o nieśmiertelności?
— Nie wierzy w śmiertelność indywidualności, — odparła; — odradzamy się w naszem otoczeniu, czynach, a szczególniej w dzieciach, ale uważa taką nieśmiertelność za wystarczającą.
Patrzała w dal, jak przedtem, załzawionym wzrokiem; ale w głosie jej nie drgała najmniejsza nuta niezadowolenia lub goryczy.
— A więc pani mówi o takich rzeczach z Atlungiem?
— Dziś już nie.
— W Dreznie wydawało mi się, że państwo mają jednakie przekonania…
— Był wówczas pod wpływem mego ojca, a prawdę powiedziawszy, nie wierzę, żeby sobie zupełnie jasno zdawał z tego sprawę. To tak zwolna przychodziło.
— Tak, dostrzegłem parę książek, które teraz znalazły miejsce w tych rzędach.
— Tak, Albert zmienił się.
Powiedziała to zupełnie spokojnie, tylko mały paluszek dotykał ust nerwowo.
— A któż się zajmuje wychowaniem dzieci? — spytałem.
Zdawało mi się, że nie ma ochoty odpowiedzieć na to pytanie, przez grzeczność jednak odparła:
— Nikt.
— Nikt?
— Albert chce, żeby i nadal tak było.
— Ależ droga pani, jeśli się ktoś nie zajmuje nawet dziećmi, uczy je tylko czytać i pisać, to przecież opowiada im to i owo.
— Tak, jak ktoś chce; a właściwie robi to Stina.
— A więc to dzieje się tylko jakby przypadkowo?
— Zupełnie przypadkowo, — odparła prawie obojętnie.
Opowiedziałem jej w krótkich słowach rozmowę moją z dziećmi o aniołkach, o drugiem życiu, i zapytałem jej, czy to aprobuje.
— Tak, czemu nie? — Spojrzała na mnie z przedziwną niewinnością, ale ponieważ nie zaraz jej odpowiedziałem, zwolna twarzyczka jej pokrywać się zaczęła rumieńcem.
— Jeżeli trzeba im opowiadać coś koniecznie, to przynajmniej coś takiego, co pobudza ich dziecinną wyobraźnię…
— Ależ to burzy rzeczywistość, droga pani, i równa się, przytłumianiu ich zdolności umysłowych.
— Czyli, że doprowadza je do obłędu?
— No, jeżeli nie to, to w każdym razie przeszkadza właściwemu kierunkowi rozwoju.
— Nie rozumiem pana.
— Jeżeli pani uczy dzieci, że życie doczesne nie jest niczem wobec przyszłego, że istnienie niczem, wobec szczęścia nieistnienia, że człowiekiem być, jest o wiele mniej, niż aniołem, że życie o wiele mniej warte od śmierci — w takim razie nie jest to właściwa droga objaśnienia dzieciom, jak mają pojmować życie, kochać je, jak pojmować swoje obowiązki obywatelskie, pracy, miłości ojczyzny.
— Ach, tak pan to rozumie, to już później się zrobi.
— Później, jak już cały ten pył pokryje ich duszę?
Pani Atlung zamyśliła się głęboko.
— Dlaczego pan używasz wyrazu „pył?” Wyobrażam sobie zaraz, coś, co już było, minęło, a teraz uwolnione z więzów rozprasza się i osiada na wszystkich pustych miejscach. — Zamilkła na chwilę.
— Czytałam o pyle, że trujące materye z zepsutych przedmiotów zbiera i roznosi je; ale tego chyba pan nie masz na myśli?
Nie rozumiałem, co chciała przez to powiedzieć.
— To zależy, odparłem, na co pył pada. U ludzi zdrowych, powoduję mgłę, posępność, tak że zasłania jasność spojrzenia. Jeżeli zaś pyłu nikt nie otrząśnie, gromadzi się on spokojnie na cale grubości, aż machina nie może już iść dalej.
Zwróciła się żywo do mnie:
— Jakże pan na tę myśl wpadłeś? czy widziałeś ile tu leży pyłu? Tu, wszędzie?…
Wyznałem, że zauważyłem.
— A jednak Stina nic innego nie robi, tylko obkurza, i ja w pierwszych czasach naszego małżeństwa nic innego nie robiłam. Nie rozumiem tego. W domu mojej matki ciągle słyszałam o kurzu. W koło ojca nawet chodziła z mokrą ścierką. Irytował się okropnie, że psuje mu książki i papiery, a ona twierdziła, że nikt tyle, co on, pyłu nie sprowadza. Zaledwie opuścił swój gabinet już była ze ścierką i szczotką; potem przyszła kolej na mnie. Twierdziła, że ja jestem jak ojciec, za sobą kurz wlokę i nigdy nie umiem, nic dobrze okurzyć. Tem wiecznem okurzaniem byłam tak zmęczoną, że wyszedłszy za mąż, uważałam za raz, że nie potrzebuję sama okurzać i mogę to innym pozostawić, ale tu myliłam się jednak. Teraz dałam spokój. To już nic nie pomoże. Widocznie nie mam zdolności do obchodzenia się z pyłem.
Po chwili, ciągnęła dalej, zasunąwszy się głębiej w fotel:
— Że też pan musiał także o kurzu mówić!
— Nie dotknąłem pani przecież?
— Czyż pan może to przypuszczać? — I najnaturalniejszym w świecie tonem dodała:
— Człowiek, który przeżył dziewięć lat z Albertem, nie może się już nigdy czuć dotkniętym.
Czułem się zakłopotany. Po co się u licha mieszałem w nieswoje rzeczy. Zamilkłem. I ona siedziała, a raczej wpół leżała, nic nie mówiąc. W końcu jednak usłyszałem słowa, jakby z oddali płynące:
— Ale pył motyla jest jednak piękny, i po długiej chwili, półgłosem wypłynęło na usta jej pytanie:
— Łamanie się promieni… rozmaite łamanie promieni… — zatrzymała się nagle, nadstawiła ucha i wstała; usłyszała kroki Atlunga w przedpokoju. I ja też wstałem.
Tłumacz nieznany
(fragment)
Fot. : Pixabay