Powódź zniszczyła też biblioteki…
2024-09-25Stefan Dziekoński: Preludium tragedii (część IV)
2024-09-29Amelia Wiśniewska: Jak bardzo ubóstwiamy siebie?
O Bliskim Spotkaniu Katarzyny Turaj-Kalińskiej słów kilka
fot. pixabay
Któż nie czytał jakiegokolwiek dzieła poruszającego – choć w maluteńkim stopniu – temat twórczości i pisania czy to utworów lirycznych, czy to epickich? Niemalże na każdym kroku możemy w morzu książek – pomimo ich różnorodności – wyodrębnić specyficzne pozycje, w których znajdziemy małą (bądź większą) nutę autotematyzmu.
Rozważania o procesie powstawania dzieła literackiego, jak i metapoetyckość wkradały się zawzięcie na strony (lub wersy) utworów. Oczywiście nie ma w tym nic złego – ten temat jest równie istotny, jak pozostałe. Problem w tym, że czasem – będąc bombardowanym wręcz nieustanną refleksją o tworzeniu i pisaniu – możemy być już tym zagadnieniem zmęczeni lub może nam ono tak spowszednieć, iż stanie się ono niewarte uwagi lub po prostu arcybanalne.
Sięgając po książkę Bliskie spotkanie Katarzyny Turaj-Kalińskiej nie spodziewałam się jednak, że ta tematyka jest w stanie mnie jeszcze zaskoczyć. Ta książeczka małych rozmiarów kryje w sobie więcej poetyczności niż nie jeden współczesny tomik wierszy. Pomimo że mamy tu do czynienia z powieścią, liryzacja tekstu świetnie koresponduje z całością.
A dlaczego? Może zacznę od początku.
Narratorem powieści jest nie kto inny niż Poeta. Poeta naszych czasów, poeta niezrozumiany w tym nie-lirycznym świecie przepełnionym dosłownością, banalnością wyjałowionych słów.
Jestem poetą, o ile istnieje przynajmniej jeden czytelnik, któremu do czegokolwiek niezbędne są moje wiersze. Już jeden czytelnik czyni mnie poetą profesjonalnym, niezależnie od tego, że utrzymuje mnie na razie żona będąca dentystką.
Nie jest to do końca Poeta pełen cnót, który by doskonalił swe serce. Spotkamy na kartach tej zaledwie 50-stronicowej powieści cynicznego człowieka, którym niekiedy każdy z nas się staje, nawet nie wiedząc dokładnie kiedy – nieważne czy jesteśmy ludźmi błądzącymi gdzieś w otchłaniach mroku, czy ludźmi odmawiającymi codziennie pacierz. Próżność to niezwykle wszechobecny, a jednocześnie niewidoczny grzech.
Ja bym powiedział tak: nic nie jest poezją – w każdym razie nie: samo z siebie. Za to wszystko jest życiem. Dość obmierzłym życiem, które należy gorliwie zasłaniać poezją niby wielką wzorzystą tapetą. I nie każdy jest poetą, bo poezja to solidna, systematyczna praca, a nie: nonszalanckie brzdąkanie na gitarze. Współczuję brudasom. Sądzę, że należy ich umyć. Dobrze byłoby też odziać łachmaniarzy, nakarmić głodnych. Spragnionych oczywiście napoić, ale też, z drugiej strony, proponowałbym wytrzeźwić alkoholików. Gdybym miał więcej czasu, to założyłbym TTP – Towarzystwo Trzeźwości Poetów. Rzecz w tym, że nie mam czasu, Muszę przecież pisać wiersze.
Proszę się nie zrażać tym lekkim prztyczkiem w nos skierowanym do Edwarda Stachury. Co prawda główny bohater, jak zresztą może czytelnik zdołał zauważyć, nie został stworzony po to, by być wzorem, pewnym autorytetem. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Jest to pewien antywzorzec, do którego nie jesteśmy zobligowani pałać sympatią.
Niezrozumiany przez nikogo – nawet przez najbliższą sobie osobę, czyli żonę – Poeta czuje się wyobcowany. Któż z nas nie zna(ł) tego uczucia? Już to – pomimo wad narratora – zbliża go do czytelnika. Powieść jest niemalże przepełniona różnymi metaforami, barwnymi porównaniami. Opisy nie są jednak na tyle zaszyfrowane, by ktoś lubujący się bardziej w prozie niż poezji mógłby nie zrozumieć aluzji.
Nadaje to równocześnie postaci autentyczności. Odbiorca czuje, że ma do czynienia z poetycką duszą. Autorka postarała się, by wykreować bohatera, który jednocześnie jest nam bliski w pewnych emocjach, stanach, czujemy pewną wspólnotowość, a jednocześnie mamy jakąś nienazwaną, (nie)skonkretyzowaną niechęć do niego.
Mogłem mieć na pęczki różnych pomysłów, a każdy z nich – rodził następne. Pomysły, obrazy, metafory ohydnie rozmnażały się w mojej głowie jak stado dzikich, lubieżnych, nie znających nasycenia ani umiaru, królików. Najchętniej wpędziłbym wszystkie pomysły w wieprze, a wieprze – zapędził do morza, aby szukały dla mnie pereł.
I znów pomyślałem, że to kolejny niezły pomysł na wiersz. Byłem zrozpaczony. Zanurzony w chaosie pomysłów, których było jeszcze więcej, toteż łatwiej mi ich wszystkich razem nie wymienić, niż wymienić choćby kilka. Nieśmiało popatrzyłem w tę stronę, gdzie spodziewałem się zastać Pana Boga. Nie zauważyłem go, a może i bardziej na miejscu byłoby zwrócić się najpierw do św. Antoniego z prośbą o pomoc w odnalezieniu zagubionego Logosu. […] Co się ze mną stało? Jeszcze tydzień temu skończyłem bardzo dobry wiersz. Bardzo dobry? Wyjąłem go z szuflady. Wydał mi się okropny. A jeszcze przed tygodniem…
Jak zachowałby się niezrozumiany przez nikogo, samotny Poeta, nagle znajdujący w swojej skrzynce list, którego autorką jest filolog, deklarująca się opracowania jego wierszy, wykazująca nimi duże zainteresowanie?
(Hipotetycznie przyszły) Czytelniku tej książki, możliwe, że jesteś Artystą. Równie wyobcowanym jak Poeta. Jak byś zareagował? Jak cienka jest granica pomiędzy próżnością a zwykłą potrzebą pochwalenia, docenienia czy zrozumienia?
Cyniczny Poeta – wzbudzający jednak choć małą sympatię przy bliższym wejrzeniu w jego wnętrze – staje się ofiarą zarówno swojej bogatej wyobraźni, jak i zaledwie kilku pochlebnych (?) słów. Niewiarygodne jest to, jak łatwo człowiek może popaść w szaleństwo myśli. Nie jest to jednak sytuacja fikcyjna, gdyż każdemu z nas zdarzało się tworzyć w głowie przeróżne scenariusze.
Pomimo że powieść jest fikcją, ukazuje wiele prawdziwych schematów. Bogato ubrany język tym bardziej pomaga nam dostrzec pewien dramatyzm sytuacji, którego nie chcę zdradzać tu i teraz.
Bliskie Spotkanie ma otwarte zakończenie. Nie przepadam co prawda za takimi formami, jednak w tym przypadku wydaje mi się ono w pełni uzasadnione. Czytelnik może stworzyć własne zakończenie, poniekąd zdecydować, którą ścieżką ma pójść główny bohater powieści Katarzyny Turaj-Kalińskiej. Może wybrać czy finał ma być szczęśliwy, czy nie.
Tylko… które zakończenie jest dobre, a które złe?
Ta książka na jeden wieczór nie jest tylko poetyckim rozważaniem nad naturą poezji i roli poety. Przede wszystkim Czytelnik obcujący z tym tekstem, ma okazję zobaczyć jaką moc mają słowa (nawet niewypowiedziane wprost, lecz napisane). Czytając, zgłębia psychikę człowieka, który stopniowo daje się upoić przez własne ego.
To już zaczynało być niebezpieczne… Wspaniale! Zaraz po obiedzie wybiegłem z domu upojony grożącym mi niebezpieczeństwem do granic ekstazy. Biegłem w podskokach, narowiąc bezrozumnie wierną szkapę mego leniwego ciała. Szczerzyłem się do ludzi, rozweselałem dzieci pokazywaniem języka. W połowie drogi niebo postukało mnie po głowie zniecierpliwionymi palcami deszczu. A ja? Ja nie przejąłbym się nawet, gdyby to nie był deszcz, ale maszyna do szycia. Tak byłem zachwycony rosnącym niebezpieczeństwem.
„Bliskie Spotkanie” może stanowić przestrogę dla wszelkich Artystów, nie tylko Autorów. Jednak czy czytelnik preferujący bycie odbiorcą niż twórcą odnajdzie coś w tej książce? Osobiście myślę, że jak najbardziej.
Dlaczego?
Narrator w powieści – może tak naprawdę autorka przyjmująca lirykę maski? – jest również odbiciem pewnego niezrozumienia, przez co inni czytelnicy mogą poznać świat „od drugiej strony”. Kto wie, czy całe to wydarzenie miałoby miejsce, gdyby Poeta otrzymał choć trochę zrozumienia i wsparcia od najbliższej mu osoby?
Książka ta, co prawda nie grzesząca już nowością, wciąż może poszczycić się aktualnością. Kto wie – może wręcz staje się ona coraz bliższa, pomimo upływu lat?