Enrico Damiani: Kochanowski – l’Orazio polacco
2023-05-04Piękne obrazy w Twoim domu
2023-05-05Stefan Dziekoński: Lepsze życie
Rafał Strąk przekroczył próg biurowca Larski Tower. „Kolejny dzień gnicia w robocie, wspaniale” pomyślał sobie. Sześć godzin gnicia przy wykresach i tabelkach w komputerze. Sześć godzin słuchania paplania Robotycznych Pomocników: „ZEBRAŁEM DANE DOTYCZĄCE WZROSTU NOTOWAŃ DWUDZIESTU NAJWIĘKSZYCH PRZEDSIĘBIORSTW Z BRANŻY GASTRONOMICZNEJ, KTÓRYCH SIEDZIBA ZNAJDUJE SIĘ W WOJEWÓDZTWIE MAZOWIECKIM. WYSŁAŁEM JE PANU NA MAILA. CZY ŻYCZY PAN SOBIE JESZCZE KAWY?” Oszaleć można od tego ich monotonnego głosu.
W oświetlonym promieniami letniego słońca holu jak zwykle rozbrzmiewał gwarem rozmów, krokami ludzi i odgłosem toczących się na kołach Robotycznych Pomocników. W recepcji, zamiast Kaśki (którą Rafał już dwukrotnie bezskutecznie próbował zaprosić na randkę) siedziała jakaś nieznana mu kobieta w średnim wieku o ognistorudych włosach, która uśmiechnęła się do niego życzliwie, jakby się znali. Odpowiedział jej tym samym.
Wsiadł do windy (dziwne, przysiągłby, że dotychczas było w niej lustro) myśląc o tym, co będzie robić po pracy. Piwo z kumplami z pracy, którzy wygryźliby go ze stanowiska przy pierwszej lepszej okazji? Wizyta w salonie wirtualnej rzeczywistości w sekcji +18? Leżenie na kanapie w domu i rozmyślanie nad swoim parszywym życiem? „Użalasz się nad sobą, stary” pomyślał. Gdzieś z tyłu głowy dźwięczała myśl, że przecież wiedzie udane życie, ma żonę, dzieci.
Drzwi windy otworzyły się. Stał w nich jakiś menel, bo inne słowo, które mogłoby określić tego człowieka nie przychodziło Rafałowi do głowy. Niechlujnie wyglądający mężczyzna odezwał się jednak czystym, miło brzmiącym barytonem: „Dzień dobry, czy mógłby mi pan wskazać dział kadr?”.
15 lat po Przeniesieniu
Rafał otworzył oczy. Wokół niego dżungla budziła się do życia a słońce, które nie było tym, pod którym się urodził, przebijało się przez gęste listowie drzew. Było ciepło, parno, czyli, według Rafała, bardzo przyjemnie. Był mokry od potu, ale kiedy cały dzień chodzi się nago, to trudno z tego powodu odczuwać dyskomfort. Odwrócił się na bok i niemal od razu poczuł wolę bożą.
Tuż przy nim leżała Wenus Kallipygos, jak zwykł ją czasami komplementować (dzięki ci, historio sztuki!), zwana przez innych Magdą Tumilską.
Kiedy tamtego dnia gdy niemal w jednym momencie zabudowa Warszawy ustąpiła miejsce dżungli, ujrzał Magdę po raz pierwszy, poczuł te legendarne motyle w brzuchu, których nie doświadczył nawet wtedy, gdy startował do Kasi z recepcji. Inni panikowali, denerwowali się, stali oszołomieni, Magda natomiast, choć później przyznała, że sama miała ochotę usiąść i płakać, zachowywała się jak prawdziwa liderka. Wraz z kilkoma innymi osobami zaczęła wydawać polecenia, przytulać, uspokajać, a niekiedy nawet wymierzać siarczyste policzki tym najbardziej rozhisteryzowanym.
Kiedy sytuacja została w miarę opanowana, a Marcin i jego przymusowi towarzysze doszli do wniosku, że, gdziekolwiek są; czy to na innej planecie, w czyśćcu czy w świecie równoległym (dwie ostatnie teorie nie cieszyły się dużą popularnością, a z biegiem czasu wierzyło w nie coraz mniej osób), to z pewnością nie są już na Błękitnej Planecie. Dżungla, w której się znajdowali, nie miała w sobie nic znajomego; nie widziano żadnych ssaków, o ile w ogóle żyły tu jakieś ssaki. Tutejsze zwierzęta przyjmowały różne formy i kształty, niekiedy nawet znajome, ale nigdy nie miały sutków; co więcej, niektóre wyglądały jakby żywcem wyjęto je z jakiegoś filmu science-fiction. Coś na kształt trzy razy większego od człowieka, tłustego płaza łapiącego małe zwierzęta dwoma długimi językami i puszczającego tak cuchnące gazy, że wymioty same podchodziły do gardła? Takie rzeczy tylko tutaj.
Na tle tego całego szaleństwa, Rafał wykonał pierwszy krok, by zbliżyć się do Magdy. Pewnego dnia, gdy siedziała na uboczu, wpatrując się w gwiazdy, usiadł obok niej.
Denerwował się. Nie zachwycał urodą: chudy jak szczapa, twarz pospolita, masa mięśniowa prawie nieistniejąca. Sam musiał też przed sobą przyznać, że potrafił być nudziarzem. A Magda to atrakcyjna, twardo stąpająca po ziemi młoda kobieta, która…
- Hej – odezwała się. Wciąż patrzyła na gwiazdy.
-Hej – odpowiedział przez ściśnięte gardło. Odchrząknął i powtórzył:
- Hej.
Zapadła cisza. „Raz kozie śmierć” pomyślał mężczyzna.
- Czy ty… eee, pani lubi patrzeć w niebo?
Podryw roku, nie ma co, pomyślał.
- Tak. Tym bardziej, że tych gwiazdozbiorów nie kojarzę, a trzy księżyce to dość niecodzienny widok.
Spojrzała na niego.
- A skoro siedzimy razem w tym bajzlu, to darujmy sobie formalności. Jestem Magda.
Wyciągnęła rękę. Zaskoczony Rafał przyjął ją i delikatnie uścisnął, a jednocześnie przyjrzał się Magdzie. Ubrana była w dresowe bluzę oraz spodnie; długie i jasnobrązowe włosy spięła w koński ogon. Piwne oczy były lekko skośne a usta kształtne, choć lekko zaciśnięte.
Dopiero po chwili zrozumiał, że trzyma ją za rękę dłużej, niż było to konieczne. Z przepraszającym uśmiechem puścił ją.
- Jestem Rafał. Więc… - zawahał się, nie wiedział jak zacząć rozmowę -… jak, to znaczy co robiłaś kiedy… - powiódł wzrokiem po okolicy. Magda skinęła głową.
- Ładna pogoda, wolny dzień – grzechem było nie iść na spacer. Przysiadłam na ławce niedaleko Pałacu Kultury i patrzę w Internecie, gdzie by później zjeść obiad. A tu wszędzie nagłówki: „TO stało się w Stanach Zjednoczonych. Nie uwierzysz!”, „Naukowcy biją na alarm”; i tak dalej. Okazuje się, że wybuchł superwulkan Yellowstone, a to, co uważano, za sam wulkan było wyłącznie czubkiem. Niemal całe Stany Zjednoczone i duża część Kanady zniszczone, a to dopiero początek.
- Domyślam się. Właśnie wychodziłem z mojej parszywej roboty i widzę, że ludzie przerażeni, gapią się w telefony i mówią o jakimś wulkanie. Nawet nie zdążyłem przeczytać, o co dokładnie chodziło, zanim…
-… zanim pojawiło się to światło i znaleźliśmy się w tej dżungli.
Teraz to Magda umilkła. Nie płakała, ale w jej oczach widać było smutek, tęsknotę za życiem, które utraciła.
- W następny weekend mieli do mnie przyjechać rodzice. Pewnie nigdy już ich nie zobaczę.
W jej oczach zalśniły łzy. Rafał przemożną potrzebę przytulenia jej, zapewnienia, że jest przy niej i nie pozwoli, by była samotna. Powstrzymał się jednak, by nie pomyślała sobie o nim Bóg wie czego.
- A ty – spojrzała na niego, starając się panować nad płynącymi z oczu łzami – jak sobie radziłeś przed tym wszystkim.
- Szkoda gadać. Życie starego, nieszczęśliwego kawalera. Robota, obiad, snucie się bez celu po mieście lub po domu, kolacja, może jakiś durny film i sen. Swoich rodziców nie znałem, wychowałem się w bidulu, a kumple to szkoda gadać. Wygryźliby mnie przy pierwszej…
Przerwał. Człowieku, co ty wyprawiasz! Ona znosi sytuację z godnością, straciła tych, których kochała i wszystko, co miała. Zwierza się właśnie tobie, a ty zaczynasz jej jojczeć, jaka z ciebie życiowa ofiara. Nie schrzań tego!
- No, jak mówiłem, szkoda gadać.
- Przykro mi, naprawdę – spojrzała na niego, a on dostrzegł w jej oczach coś, co, miał nadzieję, było serdecznym współczuciem, a nie litością.
- Było, minęło. A tak w ogóle, to niebo jest bardzo piękne. Widać tyle gwiazd, nie to, co w mieście.
- Racja. Spójrz na ten gwiazdozbiór, o tu, pod środkowym księżycem.
Rafał przyjrzał się miejscu, o którym mówiła kobieta. Przez chwilę nie mógł zrozumieć, co miała na myśli, po chwili jednak roześmiał się serdecznie.
- No coś takiego! Świński ryjek jak malowany.
Magda również się śmiała. Wydawała się bardziej rozluźniona, a Rafał czuł, że pierwsze lody zostały przełamane.
- Rafale – oznajmiła z udawaną powagą – oto nasz wspólny Gwiazdozbiór Świńskiego Ryjka. Niech nikt nie waży się nazywać go inaczej!
Śmiali się razem, aż w końcu ktoś krzyknął:
- Ciszej tam, ludzie próbują spać!
Zaczęli więc chichotać jak para nastolatków. W sercu Rafała zakwitła nadzieja, że, być może, to miejsce będzie początkiem jego nowego, lepszego życia.
…
Następne tygodnie i miesiące sprawiły, że Rafał pokochał swój nowy dom. Ustalano zasady, ludzie łączyli się w pary, życie toczyło się dalej. Większość ludzi tęskniła za Ziemią, niektórzy popadali w rozpacz. Rafał jednak czuł, jakby narodził się do nowego życia. Pomimo niesnasek i konfliktów, niecodzienna sytuacja wzbudziła wśród jego towarzyszy poczucie solidarności. Ludzie byli chętni do wzajemnego pomagania sobie, czasami wręcz można było, nie licząc ocieranych ukradkiem łez czy wręcz szlochu niektórych, poczuć się jak na biwaku.
Po raz pierwszy od wielu lat w Marcin poczuł w sobie ducha odkrywcy. Pewnego dnia usłyszał, jak pan Mirek, dobiegający czterdziestki przedstawiciel wymierającego zawodu kioskarza, stwierdził, że miejsce, gdzie się znaleźli, prawdopodobnie doświadczyło niedawno masowego wymierania.
- Rozejrzyjcie się. Jesteśmy w dżungli, miejscu, gdzie teoretycznie powinno roić się od różnych gatunków zwierząt. Ale popatrzcie, czy to nie dziwne, że wszystkie zwierzęta, poza tym wielkim czymś – tu wskazał na śpiącego w gęstwinie niby-płaza – są tak małe? A dlaczego, odpukać, nie spotkaliśmy jeszcze żadnych wielkich drapieżników? I wreszcie, czemu ta dżungla, jeśli jej się dokładnie przyjrzeć, to tak naprawdę może kilkanaście rodzajów drzew? Czytałem kiedyś o czymś takim i sądzę, że przynajmniej kilka milionów lat temu musiało tu dobiec końca masowe wymieranie.
Mimo teoretycznego ubóstwa form życia Rafał uświadomił sobie, że coraz bardziej go one fascynują. Smukłe stworzenie z językiem, z którego wyrastało coś, co wyglądało na zęby. Samiec innego gatunku zwierzęcia z mięsistym „rogiem” wystającym z czoła i samica, pozbawiona rogu i gdzieś o jedną trzecią mniejsza. Mężczyzna czuł się trochę tak, jakby ktoś przeniósł go do prehistorii i pozwolił mu zobaczyć zwierzęta, które wymarły na długo przed tym, nim pojawił się człowiek.
Zamiast chodzić na piwo z ludźmi, których w gruncie rzeczy obchodził tyle, co zeszłoroczny śnieg – chyba, że mieli w tym jakiś interes – spędzał czas w gronie, nie wahał się użyć tego słowa, przyjaciół. Trudne chwile samotności, zwątpienia i tęsknoty za domem, służyły do jeszcze większego zacieśniania więzi społeczności, w której tworzyły się mniejsze grupy czy też, jak ktoś żartobliwie to określił, paczki.
Rafał zdał sobie w końcu sprawę, że w ogóle nie tęskni za Ziemią. Tęsknił za pewnymi udogodnieniami: wygodną maszynką do golenia, a nie ostrzonym godzinami z marnym skutkiem kamieniem, który jako tako skracał zarost; toaletą w mieszkaniu, gdzie można było w spokoju się załatwić, a nie krzakami, gdzie jakieś dziesięć metrów dalej urządzała sobie schadzkę para zakochanych. Tęsknił wreszcie za jedzeniem, które miało coś takiego jak przyprawy. Nie tęsknił jednak za swoim wcześniejszym bezsensownym, pozbawionym perspektyw i spędzonym na użalaniu się nad sobą życiem. Dżungla była jego domem, ci ludzie byli jego przyjaciółmi, to, co go otaczało, było jego pasją. Magda była jego miłością.
Po pierwszej randce zaczęli się ku sobie zbliżać. Rozumieli się doskonale, lubili te same filmy, chętnie dzielili się doświadczeniami i otwierali się przed sobą. Rafał czuł dumę, gdy pewnego dnia Magda odrzuciła awanse innego absztyfikanta. Po jakiś sześciu ziemskich miesiącach poprosił ją o rękę. Życie było zbyt krótkie, jego szczęście było zbyt wielkie, by mógł wytrzymać jeszcze chwilę nie nazywając jej swoją żoną.
- Coś ty taki w gorącej wodzie kąpany – zaśmiała się i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. Całe jego ciało przebiegł dreszcz.
- Nie śpieszmy się tak. Poinformujmy wszystkich, znajdźmy kogoś, kto udzieli nam ślubu w tych szalonych warunkach. Poza tym – uśmiechnęła się zalotnie – im dłużej na coś czekamy, tym bardziej to doceniamy.
Rafał westchnął i skłonił się teatralnie.
- Jak sobie pani życzy.
Przez następne dni zakochani dostawali gratulacje, choć kilku mężczyzn krzywiło się na myśl, że Magda nie wybrała akurat ich. O dziwo jednak nie znalazł się nikt, kto żywiłby złą wolę w stosunku do młodej pary. Po kolejnych trzech miesiącach ślubu udzielił im najstarszy członek społeczności, pan Roman, a na prośbę Magdy błogosławieństwa udzielił im pan Zenon, człowiek wyjątkowo religijny.
- Dzieciaki, w innej sytuacji takimi sprawami zajmowałby się ksiądz, ale sądzę, że w tym wypadku Pan Bóg się nie pogniewa – puścił oko – kochajcie się i cieszcie się sobą nawzajem. A jak od tego kochania – znowu puścił oko – powiększy się nasza gromadka Robinsonów Crusoe, to z wielką chęcią ochrzczę wasze dzieci.
Ta noc upłynęła na śpiewach, toastach i tańcach. Magda zaśpiewała nawet jakąś starą weselną piosenkę, a Rafał porwał ją w tany. Planeta Moga-K nigdy wcześniej nie była świadkiem czegoś takiego.
Niecały rok później Magda ujęła rękę Rafała i położyła ją na swoim brzuchu.
- Jestem pewna, że nasze dzieciątko pokocha ciebie tak mocno, jak ja – powiedziała.
Płakał ze szczęścia tak, jak nigdy w życiu.
Poród przebiegł bardzo sprawnie, według akuszerki, pani Wioli, „poszło raz-dwa.” Pierwszy syn Magdy i Rafała dostał imię Stanisław.
Rok później urodziła im się córka, nazwana na cześć niestrudzonej akuszerki Wiolą.
Pięć lat później o mało nie doszło do tragedii.
Trzecia ciąża przebiegała prawidłowo, Magda śmiała się, że ma już w tym doświadczenie. W ósmym miesiącu jednak zaczęła czuć się źle, dręczyła ją gorączka. Już od lat nikt w grupie nie nosił starych, przepoconych ubrań, co bardziej wstydliwi robili sobie trzymające się na słowo honoru przepaski, które i tak często zawodziły ku powszechnej wesołości reszty; Magda jednak pociła się tak, jakby w środku lata nosiła puchową kurtkę.
Pewnego dnia kobieta straciła przytomność. Pani Wiola stwierdziła, że lada moment zacznie się poród, ale zarówno dziecko jak i matka są w ogromnym niebezpieczeństwie. Spomiędzy nóg Magdy wypływała krew.
Raj zmienił się w piekło. Rafał biegał do pobliskiego strumienia po wodę i delikatnie, trzymając ją w dłoniach, poił cierpiącą żonę. Jak przez mgłę słyszał głos pani Wioli.
- Cholera, przestań wreszcie krwawić!
W innej sytuacji by się zaśmiał – najgorszym przekleństwem, jakiego używała pani Wiola było „o choroba”. Teraz jednak sam siarczyście przeklinał czując, jak jego żona traci siły; a jednocześnie szeptał słowa otuchy, choć ona nie była świadoma co się wokół niej dzieje.
Poród był długi, w końcu pani Wiola westchnęła:
- Jest.
Druga córka Rafała i Magdy otrzymała imię Zofia. Ciężki poród nie oznaczał jednak końca dramatu.
- Nie będę ci lukrować, stan obu jest fatalny – powiedziała pani Wiola.
- Jakie są szanse, że… że przeżyją?
- Najbliższe dni będą decydujące. Magdzie ustało krwawienie, a to bardzo dobrze. Straciła jednak mnóstwo krwi, a najbardziej boję się, że może wrócić gorączka. Trzeba będzie chłodzić ją wodą i uważać, by dużo piła. Jeśli chodzi o Zosię, to może ją karmić Beatka Wołek, wydaje się, że ma wystarczająco dużo mleka. Mała jest słaba, urodziła się za wcześnie.
Rafał patrzył na nią szukając w jej słowach choćby najmniejszej nadziei. Przecież obie żyją, jest źle, ale nie beznadziejnie. Jego rozmówczyni odwzajemniła spojrzenie i spróbowała się uśmiechnąć.
- Musisz się teraz obchodzić z nimi jak z jajkiem i dbać, by niczego im nie zabrakło. Zorganizuję ci jakąś pomoc, poza tym wiesz, że możesz na mnie liczyć. Nie obiecuję, że wszystko będzie dobrze, ale zrobię co się da, by ta historia znalazła szczęśliwe zakończenie.
Od tego dnia Rafał niestrudzenie czuwał przy żonie i córce. Budził się kilka razy w nocy, sprawdzał, czy obie oddychają. Raz odzyskującej, a raz tracącej przytomność żonie opowiadał, jaką piękną urodziła córeczkę i jak nie może się doczekać, aż cała ich rodzina będzie mogła wspólnie pochodzić po dżungli i obserwować życie tutejszych zwierząt
Życzliwość przyjaciół, znajomych, a nawet ludzi, których kojarzył tylko z widzenia przeszły najśmielsze oczekiwania zrozpaczonego męża Magdy. Zawsze znalazł się ktoś chętny do opieki nad dziećmi czy do wyręczenia go w opiece nad ukochaną. Tylko jeden z dawnych zalotników Magdy chciał wykorzystać opiekę nad chorą do mniej szlachetnych celów. Rafał spostrzegł to w porę, a pielęgniarz-oportunista otrzymał surowy zakaz zbliżania się do Magdy. Ku zdziwieniu Rafała, po pewnym czasie wyraził on szczerą skruchę. Zaskoczony mężczyzna pomyślał, że na Ziemi winny pewnie po prostu zmieniłby strategię i dążył do tego, by odebrać mu Magdę. O tak, ta nowa planeta czy cokolwiek to było, naprawdę miała na ludzi zbawienny wpływ.
Następne tygodnie zmieniły kruchą nadzieję w pełną radości pewność: będzie dobrze. Gdy gorączka Magdy całkowicie ustąpiła, a ona sama uśmiechnęła się do niego łagodnie i powiedziała „Jestem przy tobie” chciał skakać z radości.
- Czy mamusia będzie zdrowa? – spytał siedzący obok Staś, trzymający w rączkach małą Zosię, która zaskakująco szybko nabrała sił.
- Tak, synku – Rafał przytulił po kolei swoje starsze dzieci i pocałował Zosię w czoło – teraz już wszystko będzie dobrze.
…
Cześć, kochanie – Magda odwróciła się twarzą do niego. Wyrwało go to z zamyślenia. Uśmiechnął się do niej i po raz kolejny doświadczył zachwytu jej pięknem.
Nie była już młodą dziewczyną, a jednak wciąż oszałamiała go swoją urodą. Zmarszczki wokół oczu od częstego uśmiechania się i dołeczki w policzkach. Szczupłe ciało i rozstępy zawierające historię każdego z trzech porodów. Gęstwina włosów między jej udami, którą oboje nazywali „dżunglą”, Rafał często proponował Magdzie, że pomoże jej tę „dżunglę” „wykarczować” swoją prowizoryczną maszynką do golenia."Najpierw ty pozbądź się tych kolców na twarzy, bo czuję się, jakbym całowała jeża" odpowiadała ze śmiechem, dając mu kuksańca.
„Boże, jak ja kocham tę kobietę” – pomyślał, a na głos powiedział:
- Witaj, piękna.
- No, wreszcie wstaliście – usłyszeli głos Zosi. Dziewczynka stała nad nimi wyraźnie czymś podekscytowana – słuchajcie, Staś i Wiola robią dzisiaj ognisko z kumplami. Mogę na nie pójść? Mogę? – zrobiła błagalną minę.
- A nie będziesz oddalać się od grupy i nie pójdziesz sama w dżunglę?
- Mamooo…
- Słuchaj mamy, młoda – powiedział Rafał puszczając oko żonie – z nią lepiej nie zadzierać.
- Nie podlizuj się, Rafał, bo tak nie wejdziesz w moje łaski.
- Gdzieżbym śmiał.
Zosia przewróciła oczami.
- Przestańcie się migadi… migdać… tak gadać i powiedzcie, czy mogę iść – zdając sobie sprawę, że bezczelnością może przegiąć strunę, spuściła oczy i powiedziała tym, co jej rodzice nazywali między sobą „głosem trzylatki” – bardzo was proszę.
Magda i Rafał spojrzeli po sobie, z trudem powstrzymując uśmiech.
- No dobrze – odezwała się kobieta – ale słuchaj się brata i siostry.
- Super! – krzyknęła dziewczynka i tyle ją widzieli.
- Bo po co mówić „dziękuję – westchnął Rafał.
- Chyba wiem, jak poprawić ci humor – odpowiedziała Magda i delikatnie pocałowała go w usta.
- No, i to mi się podoba – odparł Rafał odwzajemniając jej pocałunek.
- Dzisiaj wieczorem mam ochotę popatrzeć na gwiazdy. Chcesz do mnie dołączyć?
- Do mojej cudownej żony? Zawsze.
…
Mijały lata, dekady. Rafał i Magda wspólnie się zestarzeli, doczekali się wnuków, a wiekowa Magda poznała dwójkę swoich prawnuków. Tuż przed śmiercią Rafał, otoczony przez przyjaciół i rodzinę powiedział:
- Cokolwiek stało się tamtego dnia, w Warszawie, nie mogło zdarzyć się w lepszej chwili – ci, którzy urodzili się w Warszawie nieznacznie się skrzywili lub spuścili oczy – tam żyłem bez celu, bez motywacji, w nudzie i samotności. A teraz? Mam żonę, dzieci, wnuki; przyjaciół. Wielu z nich już odeszło, ale mam nadzieję, że wkrótce znów ich zobaczę. Zabrzmi to może patetycznie, wiem, ale… umieram szczęśliwy. I dbajcie o Magdę, bo jak nie – spróbował się zaśmiać, ale zdobył się jedynie na urywany skrzek – to będę was straszył po nocach i sikał do jedzenia.
Kilka nerwowych chichotów i uprzejmych uśmiechów.
- Wspomnijcie o mnie czasem i nie miejcie mi za złe, że nie tęskniłem za Ziemią.
Kilka dni później Rafał odszedł otoczony przez najbliższych. Następnej nocy Magda położyła się na trawie i całymi godzinami patrzyła w niebo. Jej wzrok co chwila kierował się ku Gwiazdozbiorowi Świńskiego Ryjka. Z oczu płynęły jej łzy, umysł zaprzątała tęsknota, ale postanowiła, że jak najszybciej weźmie się w garść. Życie trwało dalej, młodsze pokolenia traktowały ją jak swoją babcię; było jeszcze wiele do zrobienia.
- Żegnaj – szepnęła cicho.
…
Imiona Rafała, Magdy, ich dzieci i przyjaciół jedno po drugim znikały z ludzkiej pamięci. Kolejne pokolenia mieszkańców dżungli żyły chwilą, nieświadome, że niepostrzeżenie i niezauważalnie wstępowali na drogę stania się nowym gatunkiem. Zmiany fizyczne były jeszcze kwestią setek tysięcy, milionów lat; pamięć o pojedynczych ludziach ulegała jednak przeobrażeniom, a w końcu zanikowi kilka-kilkanaście dziesięcioleci po ich śmierci.
Tylko badacze kosmosu pilnie obserwowali życie każdego człowieka. W ich przepastnych archiwach znalazła się również kronika życia Rafała. Znalazła się w nich następująca uwaga: „Obiekt zaskakująco dobrze zniósł przeniesienie z macierzystej planety, zachowując do niej wyraźnie chłodny stosunek. Nowe warunki życia ewidentnie poprawiły jego samopoczucie.”
Stefan Dziekoński
Fot. Pixabay