Taos Amrouche, la reine de la prose de Kabylie
2023-07-02Alicja Patey – Grabowska (słowa), Adjak ( śpiew), Adam – Ewa
2023-07-04Stefan Dziekoński: Moje piekło
Otwieram oczy i wstaję z łóżka. Zaczyna się rutyna która pozwala mi przetrwać ranek. Umycie zębów, kawa, kanapka. A później załamanie i ryczę jak smarkacz. Dokładnie 35 dni temu odszedłem z tego… wróć, z tamtego świata. Był ze mnie młody facet, raptem 66 lat. Piłem od wielkiego święta, palenie rzuciłem 20 lat wcześniej, gruby nie byłem. Ot, po prostu, dopadł mnie zawał.. Nie byłem świętoszkiem ale myślałem, jako osoba umiarkowanie wierząca, że trafię do Bozi i aniołków. A tu nie, w jednej chwili ból w klatce piersiowej, duszności, a chwilę później otacza mnie ciemność, a przede mną stoi jakiś paskudny knypek i mówi, że czeka mnie wieczność w piekle. Pomyślałem sobie, że może nie będzie tak źle, może zostanę takim kapo jak w obozie koncentracyjnym, dadzą mi widły i będę mógł nimi dziabać Hitlera czy Stalina. Konus chyba czytał w moich myślach, bo zarechotał i powiedział, że nic z tego i żebym przygotował się na wieczność mąk.
A później obudziłem się w swoim mieszkaniu zlany potem. Co za koszmar, pomyślałem sobie i poczułem przemożną potrzebę pójścia do kościoła i spełnienia kilku dobrych uczynków. Umyłem zęby, wypiłem kawę, zjadłem kanapkę. Tę kolejność porannych czynności wykonuję od lat. Potem otworzyłem drzwi mieszkania i natknąłem się na czerń za nią.
Cokolwiek to jest, nie pozwala mi wyjść z mieszkania. Nie jest ciepłe ani zimne, w dotyku ma temperaturę podobną do mojej. Jest twarde jak beton ale elastyczne jak galareta. Zacząłem panikować, ale wtedy zauważyłem, że za oknem nie ma tego czegoś tylko piękny, słoneczny dzień i gwar ulicy. Wybiegłem na balkon, chciałem zawołać o pomoc. Może istniał sposób na wydostanie się z tego, dosłownie, piekła. Ale nikt nie reagował. Chciałem nawet skoczyć z balkonu, niestety, tuż za nim rozciągała się twarda, niewidzialna ściana. Wolność zdawała się na wyciągnięcie ręki…Następnego dnia okazało się, że świat za oknem to wydmuszka. Te same sytuacje, ci sami ludzie w tych samych miejscach. Jak odtwarzany w kółko film. Świat, lub to, co go udaje wokół mnie tkwi w pętli czasowej.
Nie mam nic do roboty. Komputer i telewizor nie działają, tych kilka książek, które miałem w mieszkaniu mają białe, niezadrukowane strony. Jedzenie w lodówce nie ma smaku, równie dobrze mógłbym jeść powietrze. Nie czuję głodu, pragnienia, potrzeby snu ani bólu. Próbowałem się już dwa razy zabić wbijając nóż kuchenny w pikawę. Chwilę później otwierałem oczy leżąc na moim łóżku, jakbym przed chwilą się obudził.
Wraz z nastaniem świtu za oknem wszystko w domu wraca na swoje miejsce. Dwunastego dnia tego szaleństwa zdemolowałem wszystko: tłukłem naczynia, pół dnia waliłem młotem rozbijając ścianę (za nią również kryła się ta cała czerń), przewracałem meble. Wcale nie poczułem się lepiej, a gdy za oknem wzeszło słońce mieszkanie wyglądało jak nowe.
Modliłem się na zmianę z przeklinaniem, wrzeszczałem, płakałem i śmiałem się z absurdu sytuacji. Jestem niemal pewny, że nie oszaleję i nie zanurzę się w błogiej nieświadomości wariata. Ten konus już pewnie zadba o to, bym nigdy się nie uwolnił.
Piszę te słowa na kartce papieru, która jutro rano z pewnością będzie nie zapisana. Im dłużej myślę o tym wszystkim tym dochodzę do wniosku, jakim draniem byłem za życia. Teraz czeka mnie wieczność w tym więzieniu, gorsza z każdym dniem, bez szansy na ratunek. Oddałbym wszystko za szaleństwo, by nie myśleć o tym wszystkim.
Boże, przebacz.
Stefan Dziekoński
Fot. Pixabay