Kasia Dominik: Przekorne odbicie ludzkiej natury
2024-03-01Marta Moldovan-Cywińska: Casus poeticus
2024-03-04Stefan Dziekoński: W śpiączce
Wyobraźcie sobie taką sytuację: wstajecie rano, całujecie męża, czochracie główki dwóm synom, pijecie kawę, łapiecie w biegu kanapkę, wsiadacie w samochód i jedziecie do biura. Dzień jak każdy inny. A potem uderzenie, świat wirujący przez chwilę i początek koszmaru.
Nazywam się Natalia Kruszlewska i jestem w śpiączce jakieś dwa lata. Przez ten czas odkryłam niezwykłości drzemiące w ludzkim mózgu. Czasami mam kontakt z lekarzami, pytają jak się czuję. Są jak głos Boga przebijający się do zagubionego człowieka. Jestem w środku jakiegoś paskudnego koszmaru, a nagle słyszę ich głos pytający, co u mnie słychać. Ja odpowiadam, że świetnie, nie narzekam. A potem myśląc o bieganiu czy rodzinie odpowiadam na inne ich pytania. Mówią, że gdy o czymś myślę jakieś wykresy pokazują im, że jestem świadoma. Jakiś technobełkot, ale to krzepiące, że mam kontakt ze światem zewnętrznym. Technologia idzie do przodu, a ja przez to nie jestem sama. Inaczej towarzyszyłyby mi tylko koszmary.
Wypadek, któremu uległam uszkodził mój mózg w tak niefortunny sposób, że w stanie śpiączki śnię wyłącznie koszmary. Początek był najgorszy. Z początku myślałam, że to sen, ale gdy jeden koszmar dobiegał końca zaczynał się kolejny. W końcu, powoli poukładałam sobie w głowie, że miałam wypadek. Czyli to nie był sen, trafiłam do piekła!
Coś tu się jednak nie zgadzało. Znaki krzyża czy modlitwy nie odpędzały straszydeł, nigdy nie czułam też bólu fizycznego i psychicznego. Z czasem doszłam do wniosku, że nie dzieje się nic nadprzyrodzonego - po prostu utknęłam w niekończącym się paśmie koszmarów.
Moje przypuszczenia potwierdzili lekarze, którzy przebili się do mojej świadomości.
Ale po kolei.
Mój pierwszy koszmar wyglądał następująco: stałam w ciemnym, zagraconym korytarzu bez okien. Przede mną, na jego końcu stała dziwna, pokraczna postać. Było w niej coś tak przerażającego, że zaczęłam krzyczeć i obróciłam się, by rzucić się do ucieczki. Korytarz jednak kończył się ścianą, wyjście z niego było tylko za plecami poczwary. Krzyczałam, błagałam, modliłam się, próbowałam się targować, groziłam. Pokraka jednak powoli podchodziła, a raczej przelewała się, jakby była z elastycznej gumy wypełnionej wodą. Kiedy była tuż-tuż i widziałam jej przerażającą twarz koszmar dobiegł końca. I zaczął się kolejny.
Wraz z kolejnymi odkryciami i zapętleniami się koszmarów zmieniało się moje nastawienie do nich. Weźmy na przykład ten z korytarzem, który powtarza się dość regularnie. Początkowo byłam biedną, zaszczutą ofiarą. Waliłam w ścianę, błagałam o litość, histeryzowałam. Potem zaczęłam działać, biegłam w stronę upiora, by dopaść do niego i jak najszybciej skończyć tę mękę. Z czasem jednak oswoiłam się z nim na tyle, że zaczęłam stroić sobie żarty - początkowo nerwowo z czasem na spokojnie i wręcz ze znudzeniem. ,,No chodź, leszczu" wołałam, innym razem naśladując głos świni z filmu Barei pytałam: ,,Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?". Nauczyłam się też patrzeć na koszmary jak na interaktywne filmy. I tak, zaczęłam patrzeć, czym zagracony jest ten nieszczęsny korytarz. Koła, bohomazy, zwierzęce futra. Nudy na pudy.
Inne koszmary jednak to prawdziwe kino 5D. Jeden z moich ulubionych to ten, w którym stoję w centrum miasta otoczona przez gigantyczne wieżowce - Pałac Kultury to przy nich kamieniczka. I nagle, bez ostrzeżenia, zaczynają się zawalać, jeden po drugim. A ja stoję sobie pośrodku tego chaosu i patrzę na to jak na hollywoodzką superprodukcję.
Koszmary to koszmary,przyzwyczaiłam się do nich. Jedyne, czego się boję to przebudzenie. Słyszę wyłącznie głosy lekarzy, a nie mojego męża i dzieci.
Stefan Dziekoński
Fot. Pixabay