Marta Cywińska : Épurée
2023-02-09Wehikułem Wellsa
2023-02-12Zofia Rogoszówna: "Cudza własność święta"
Poprzez pola, poprzez łąki,
zapatrzone w złote muszki,
biegną raźno dwa gawronki
wyciągając cienkie nóżki.
A na ziemi troszkę dalej,
depcąc kwiaty, depcąc zioła,
banda pana majstra wali,
roześmiana i wesoła
Błyszczą oczka, płoną uszka,
radość z każdej tryska twarzy.
– Jak też przyjmie nas ta Wróżka?
Czym ugości? Czym obdarzy?
Na wyścigi wszystkie prawią,
jakie to tam będą czary,
jak ubranka się naprawią,
jak unikną w domu kary...
Chmurna tylko czegoś Butka –
a gdy proszą, by szła prędzej,
trząść zaczyna się jej bródka:
– Nie chciem iść do Baby Jędzy!
U niej domek jest z pielnika,
z domku baba zła wyleci
i dźwi na kłuć poziamyka
i pozjada wsyśtkie dzieci!
– Ha! ha! ha! To bajki przecie,
nic się nie bój, tchórzu mały!
Bab Jędz nie ma na tym świecie! –
chórem dzieci się zaśmiały.
Znów o Wróżce gadu, gadu...
– Gdybyż raz już trafić do niej!
– Toć my przecież bez obiadu! –
Pędzą, aż im w uszach dzwoni.
Wtem gromadka krzyknie: – Co to?
I z podziwu staje drżąca;
to mur szklany z bramą złotą
lśni jak klejnot w blaskach słońca.
Alabastry i kryształy
wonnych kwiatów sploty wieńczą;
ponad nimi sad wspaniały
w słońcu gra kolorów tęczą.
Niżej ogród jak mozaika
barw tysiącem się rozkwieci.
„Czy to prawda? Czy to bajka?”–
zapatrzone myślą dzieci.
Ścichły śmiechy i igraszki –
dzieciom drżą z wzruszenia nóżki;
dziób otwarły gawronaszki:
– Jakże cudnie jest u Wróżki!
Trącą chłopcy się po cichu,
każdy naprzód iść się wzdraga;
w czarodziejskim tym przepychu
prysła naraz ich odwaga.
(Bo ichmoście oczywiście
przypomnieli sobie liście).
Więc dumają zuchy cztery,
że gdy wejdą jak Cyganie
z podartymi hajdawery,
kto wie, co się z nimi stanie?
Środa prosi, ręce składa,
przypomina słowa kruka.
Oni swoje: – Nie wy–pa–da!
Niech kto inny szczęścia szuka.
Gdy tak szepcą, gdy tak radzą,
w kropkę ozwie się Sobótka:
– Niech nas wlonki ziaplowadzą,
chciem do kwiatków i oglódka!
– Dobrze – rzekną chłopcy cicho –
niech gawronki idą w przedzie;
nuż bram strzeże jakie licho?
Patrzmy, jak się im powiedzie...
Ptaszki wcale się nie bały
dziwów, czarów ni złych mocy
(za to chętnie unikały
chłopców, co strzelają z procy).
Więc zerk! oczkiem w lewo, w prawo,
a ujrzawszy, że są same,
hyc, hyc, hyc! na nóżkach żwawo,
i skrob, skrob! pazurkiem w bramę.
Bums! rozwarły się podwoje,
odskoczyły na bok dzieci.
Beknął Piątek: – Ja się boję! –
A Sobótka naprzód leci.
Nim kto pojął, co się dzieje,
– Idem do tej Baby Jędzi! –
Tak dziecina się zaśmieje
i jak kulka w ogród pędzi.
– Stój! Stój! – krzykną dzieci ostro.
Błysła w słońcu plama złota,
bums! i za malutką siostrą
już się zwarły wielkie wrota.
– Czekaj! Puszczaj! Wielki panie! –
Dzieci nagły strach opęta.
Nuż Sobótce się co stanie?
A tu brama zatrzaśnięta!
Hurmem rzuci się dzieciarnia,
szturm przypuszcza jeden, drugi,
chłopców taki szał ogarnia,
że z nich potu płyną strugi.
(Trzeba przyznać, że gromada
bardzo swoją Butkę kocha).
Ale próżno krzyczy: – Zdrada! –
Próżno Środa głośno szlocha,
Próżno każdy kopie, stuka,
z gniewu, żalu i urazy –
zapomnieli zleceń kruka,
żeby skrobnąć w drzwi dwa razy!
Gruz, kamienie gradem lecą,
razy biją coraz gęściej;
z krzykiem: „Poddaj się, forteco!”
walą, aż im puchną pieścić.
A zuchwała brama złota
jak świeciła, świeci w słońcu...
Odejść z niczym? Toć sromota!
Jednak... atak słabnie w końcu.
– Niech ją tysiąc kaczek kopnie! –
zagrzmi wreszcie Poniedziałek. –
Górą przeleźć najroztropniej! –
I pod mur już biegnie śmiałek.
Lecz tu nowa czeka bieda:
po szkle wchodzić rzecz niełatwa,
tak się nie da i tak nie da.
„Co m zrobić?” – myśli dziatwa.
Na dobitek tam, na górze,
z ślicznych kwiatów barwy zorzy,
na przejrzystym jak szkło murze
taki napis się utworzy:
Kto uczciwy –
bramą wchodzi;
przez mur
wchodzi
jeno złodziej!
Środa czuje nagłą trwogę.
– Chłopcy! – głośno się odzywa. –
Przez mur przejść wam nie pomogę,
to jest droga nieuczciwa!
– Proszę! Co mi za pogróżka! –
Wtorek jej odburknie w złości. –
To niech mądra jejmość Wróżka
bramą wpuszcza swoich gości!
Środa swoje, chłopcy swoje,
gdy wtem Piątek cienko piśnie:
– Ajajajaj! Dzieci moje!
Ajajajaj! Tam są wiśnie!
Prawda! Wisien strumień cały
przez mur ku nim się przelewa;
i myśl rodzi w dziatwie małej,
jak by dostać się do drzewa?
Tak im pilno napaść brzuszki,
że już żadne nie pamięta,
że Sobótka jest u Wróżki
i że „cudza własność święta!”
Gdy się troszkę Środa waha,
Poniedziałek huknie z góry:
– Kto ma boja, kto ma stracha,
niech do kreciej wlezie dziury
Zofia Rogoszówna (1881-1921) wywodziła się z Kresów. Wydała kilkanaście książek dla młodszych dzieci głosząc ideę wychowania patriotycznego, wykazując głębokie zrozumienie dziecka, oryginalność pomysłów, ogromne poczucie humoru i wysoki poziom literacki. Była także zbieraczką ludowego folkloru. Prezentujemy fragment jej książki "Dzieci Pana Majstra" na podstawie oryginalnego wydania z 1921 roku.
Fot. Pixabay